piątek, 28 kwietnia 2017

Boję się gdziekolwiek wypowiedzieć.

Boję się, bo zaraz ludzie na to zareagują, że jak tak można mówić. Że jestem jakiś dziwny, odrazu zostanę skrytykowany.

środa, 12 kwietnia 2017

Jak się pewnego dnia podniosłem.

Szkoda, że nie robię notatek, gdy odczuwany smutek jest naprawdę głęboki. Trudno siebie przekonać wtedy do działania.

Pamiętam dzień, gdy siebie do tego przekonałem. Byłem wtedy chory.

Miałem pewne prawo do tego, żeby nic nie robić. Ale w sumie nie wiedziałem, czy jestem aż tak chory. Łóżko niby wygodne, ale jednak ciało mnie bolało. Mogłem wejść sobie na Internet. I tkwiłem zawieszony w bezsensownym stanie. Było okolo 16.00 i myślę, dobra wstaję. Oczywiście cały czas do łóżka ciągnął mnie z powrotem smutek. Ale mimo to szedłem. Na początek trochę zjadłem, żeby się nie przewrócić. Założyłem bardzo ciepłe ubrania i poszedłem na zakupy.

Nerwowo odezwałem się do kasjerki, kupująć Biovital, który został mi polecony. Potem spocony poszedłem w wielkiej kurtce do supermarketu po jedzenie. W niezbyt komfortowym stanie wróciłem i zacząłem sprzątać. Zrobiłem sobie zupę, brałem leki, Biovital niestety musiał zaczekać, bo nie byłem pewien, czy mogę łączyć go z innymi lekami. I napisałem kilka konspektów na zajęcia na uczelni! A nie mogłem się przez tyle dni zebrać. Potem coś odwróciło moją uwagę od pracy i smutek znów mnie dopadł.

Już sobie wyobrażam jak ktoś to czyta, i od razu zaczyna mówić: widzisz mówiłem Ci, że masz ciągle działać... i od razu poczucie winy.. dziękuję za takie rady. Są takie osoby, że im więcej radzą, tym bardziej odciągają Cię od wykonania tej czynności. To co ja mam zrobić w takiej sytuacji? Też jej dowalić, jeśli jest na to wrażliwa? Wytknąć jej błędy? By nie miał siły mnie krzywdzić?

Nie dziwię się ludziom w depresji, że nie chcą wychodzić do ludzi. Jedno słowo, gest, czy spojrzenie może "zwalić z nóg" i nie wiadomo nawet jak odpowiedzieć. Przecież większość ludzi takich rzeczy nie zauważa. A my robimy z tego wielki problem. Szkoda, że w człowieku nie ma zdolności bezpośredniego podłączenia się do stanu emocjonalnego drugiej osoby. A może to dobrze, bo może ludzie krzywdziliby się jeszcze dogłębniej?

Z "życia" w depresji wzięte.

        Będąc w stanie lekkiego smutku i pesymistycznego spojrzenia na przyszłość wpadłem na pomysł napisania posta o przykładowej sytuacji z depresji. Położyłem się wtedy na chwilę do łóżka, i od razu wpadłem na pomysł, aby zrobić zdjęcie rysunku obrazującego, jak się potrafię czuć (oczywiście najpierw musiałem go narysować), a potem słownie to opisać. Oczywiście robiąc to, ciągle siebie krytykuje, bo tak naprawdę nie wiem co z tego wyniknie i po co to robię.

       A więc tak (cień przypadkowy, ale w sumie pasuje do depresji):



     Leżę na łóżku w pełni przekonany, że już nic się nie zmieni i będzie gorzej, jakikolwiek wysiłek nie ma sensu. Ale niespodziewanie przez mój umysł przemyka myśl, że mogę iść i walczyć z czymkolwiek (pomysł z mieczem przyszedł spontanicznie, i leżący nie zamierza sobie nic nim zrobić). Wysuwam rękę... i po chwili umysł swoje: NIE! A czemu nie? Zawsze znajdzie się powód:

Przecież pisali, że mam zaakceptować świat, a nie z nim walczyć.
Przecież pisali, że mam wybierać sobie los, a nie się w nim szamotać.
Przecież i tak przegram, bo uważam sie za słabego.
Przecież już tyle walczyłem i nic to nie dawało.
Przecież nie ważne co zrobię, to i tak nic z tego nie wyniknie.
Zmarnuję tylko czas (...)

     Mógłbym się zacząć przekonywać, ale myślę, że to nie ma sensu (hihi). Tylko po prostu napiszę tego posta, bo potem będę żałował, że tego nie zrobiłem. A byłem już dzisiaj w takim stanie, że stwierdziłem, że mogę zaplanować sobie przyszłość i się tego trzymać. Aż doszło do tego, że nie wypełniłem części planu i wszystko się posypało.

     Ciekawe jak ta melancholia jest we mnie zakorzeniona. Są takie myśli, są takie emocje. Ale czym się różnią od reszty? Radość z życia? Dawno czegoś takiego nie miałem. Co najwyżej radość z wyobrażeń.

     Swędzi mnie wszystko, bo dostałem jakiegoś łupieżu, tylko mi to przeszkadza niepotrzebnie... a może to znak?

     Wracając do tematu, ciężko mi coś na temat depresji powiedzieć, jak ostatecznie wyjść z tego stanu, czym się pokierować. Wiem jedynie, że trzy miesiące temu było gorzej i robiłem pewne rzeczy, przypadkiem niektóre zmniejszały mój ból. Miewałem chwile, które chciałem mieć ciągle; wiem mam się czego trzymać. Teraz walczę ze sobą, czy pisać kolejnego posta, bo temat mi się wyczerpał, czy spróbować wykrzesać coś jeszcze w tym wątku (a przecież i tak jest to bezwartościowe).

     Kiedyś się ogarnę z tym stylem pisania i zmienię grafikę bloga, bo taka nijaka.

sobota, 25 marca 2017

Swoje odpoczywanie przemagać nawet...

Gdyby moja walka polegała tylko na chodzeniu, to mógłbym ciągle walczyć...

Ale po co ja piszę, jaki jest w tym wszystkim sens. Czuję się się jak na statku, w ciemności, miotany przez fale  w czasie sztormu.

Chciałbym stoczyć jakąś heroiczną walkę, podjąć jakiś ogromny wysiłek, by uznano mnie za wielkiego. Psychoterapeuta: a dla kogo chciałbym być bohaterem? Ja: przecież bohaterem jest się zawsze dla kogoś. Jak to bohater sam dla siebie... tak się teraz wiele mówi o tym, żeby siebie stawiać na pierwszym miejscu, robić wszystko dla siebie, JA, JA, JA...

Miałem okazję na zostanie bohaterem, ale czemu nie skorzystałem? Mogłem wygrać międzynarodową Olimpiadę Fizyczną, ale co się stało? Miałem inne zadania na głowie, ciągle mi się odechciewało, nie wierzyłem, że tak niewiele wiedzy do tego potrzeba. Z obecną wiedzą dałbym sobie radę. Chciałbym mieć coś takiego teraz, że bym się zajmował i tylko to miałoby sens. Powiedziałem sobie, gdy miałem taką masę energii w czasie spotkania literackiego, że teraz będę ciągle działał i walczył. Dlaczego tego nie robić?

Chciałbym by mi się trafiło, że jestem z jakąś grupą i trzeba przejść daleki teren i dochodzę na miejsce ratunku...

Stryczek tak miał, że chciał wejść do kościoła, a było na całkiem inną godziną, a on walił w te drzwi. Czy ja mam podobnie?

Wiedza o JA.

Szedłem wczoraj spać z myślą, że od jutra znowu będę zmieniał siebie. Próbowałem usnąć już o 22.30, ale bezskutecznie. Ostatecznie udało mi się około północy, a budzik miałem nastawiony na ósmą... Wstałem, przestawiłem budzik o półtora godziny i poszedłem spać.

Zaczęło mi się śnić, że coś chodzi po moim ciele i zacząłem to strzepywać. Nic to nie pomagało i ostatecznie się obudziłem ze swędzeniem w górnej części ciała. Ostatnimi czasy na moim ciele zaczęły pojawiać się czerwone plamki, zaczęło się od jednej dużej, która trochę się powiększała; potem sukcesywnie zaczęły się zjawiać kolejne. Chyba jednak w poniedziałek pójdę do lekarza. I do tego te swędzenie. Obudziłem się nie półtora, a półgodziny po ósmej, dokładnie się umyłem, wrzuciłęm całą pościel do prania i zabrałem się za wykonywanie zadań z listy.

Początkowo szło mi w miarę nieźle. Nawet nie za często marnowałem czas w Internecie. Aż doszedłem do poszukiwania dokumentów potrzebnych do złożenia PITu - i tu zaczęły się schody. Postanowiłem, ze dokładnie sprzątnę pokój, a i przy okazji znajdę ten dokument.

Czułem się wtedy kompletnie zablokowany, robiłem to bez żadnych emocji, lub ze smutek i sprzątałem po kawałku pokoju. Ciągle przelatywały mi myśli - po co ja to robię, inni teraz żyją, a ja wegetuję. Ale przypominały mi się słowa pewnego znajomego z uczelni - po prostu rób. To nic że bez sensu. Jakbym przerwał sprzątanie, to bym resztę czasu po prostu zmarnował. Momentami zdarzało mi się coś zadziwiającego...

Zachciewało mi się żyć! Tak na chwilę, a potem wszystko wracało. Myślałem sobie, że tak będę ciągle pracował i może przyniesie to istotny efekt. Że kiedyś będę miał taki dom jak chcę i świetnie go urządzę, sprzątanie będzie miało tam sens. Dalej zniechęcałem się przy każdej półce, dokumentów nie znalazłem i doszedłem do momentu, gdy do sprzątnięcia pozostała mi tylko podłoga.

Chciałem ją zamieść, ale tylko bym nakurzył w pokoju. Pomyślałem, by pójść po odkurzacz, ale go nie było. Sprawdzam na tablicy ogłoszeniowej w akademiku, kto jest za niego odpowiedzialny. Nie chciałem tam iść, myślałem, że i tak już za późno, by kogoś poznać. Pewnie ktoś kiedyś zwróci ten odkurzacz, więc po co się pytać. Ale poszedłem. Chwila lęku, ale zapukałem, usłyszałem to, co i tak wiedziałem, uśmiechnąłem się i tyle. Koniec rozmowy i od razu rozczarowanie i poczucie winy. Dlaczego tak mało się uśmiechała? Za blisko jej stanąłem. Pewnie głupio brzmiałem. Myślałem o tym schodząc do pokoju.

Na miejscu już miałem iść po zmiotkę, ale nagle zacząłem słyszeć szumienie - to był odkurzacz. Wiedziałem już gdzie jest i pozostało tylko na niego poczekać. Ale myślę, może poćwiczę się w kontakach społecznych? Poszedłem na górę, idąc na znanym dźwiękiem. Dochodzę do pokoju i nagle zakręciłem w lewo do kuchni. Stres wziął górę, bałem się zadzwonić. Myślę sobie, dobra wyjdę głupio, ale zadzwonię. Zapytałem się, kiedy skończy odkurzać, bo myślałem, czy już mam zamiatać, mówi, że za pół godziny. Bo tej rozmowie również byłem rozczarowany, jej twarz była jeszcze mniej ekspresywna; i jak można odkurzać przez pół godziny?

Dokończyłem sprzątanie pokoju i przygotowanie ubrań na jutro, i poszedłem wyrzucić śmieci. Ubrałem się bardzo ciepło, a idąc do śmietnika, wylatywały mi z niego papierki. Postanowiłem pozbierać je wracając. Ale byłem przekonany, że na kogoś natrafię po drodze i sobie coś pomyśli, gdy zacznę je zbierać z ulicy. Wyrzuciłem śmieci. Zaczęłem wracać. Szło dwóch chłopaków, których się wstydziłem.

Od razu się zestresowałem i schyliłem głowę, jeden mi powiedział "Cześć", ja odpowiedziałem i nie pozbierałem papierków. Chwilę ze sobą walczyłem, ale jednak po nie wróciłem. Gdy tamci wchodzili do klatki, to jeden z nich zaczynał się na mnie patrzeć - ale jednak pozbierałem je do końca. Potem atakowały mnie dołujące myśli przez około pół godziny. Ostatecznie uznałem, że bardziej przejmuję się opinią ludzi, który się mną w ogóle nie interesują, niż zdaniem moich rodziców.

Wróciłem. Zjadłem. Zacząłem szukać kolejnych aktywności - byle działać! Znalazłem wydarzenie: spotkanie z autorką z warsztatem pisarskim i myślę: "dobra, idę". Chodzi o to, by działać.

(...) - zmęczyłem się

poniedziałek, 20 marca 2017

Journaling

Surfując w Internecie dotarłem do nagrania z dr Peterem Bregginem o psychiatrii. Jeden z komentujących na YT napisał o czymś takim jak "journaling", czyli terapia pisaniem. Od razu przychodzą mi myśli, że to bez sensu, że już tego próbowałem, że i tak przerwę, że nic to nie da, a po co ja piszę o takich myślach, skoro zacząłem blogować, to przecież już to robię. Wielki ciężar noszę (już chciałem poprawiać słowo "Wielki", żeby nie robić z siebie wielkiego cierpiętnika, o matko (od razu myśl, że nie jestem katolikiem, a chciałem napisać o Matce Boskiej) ze sobą, a chciałem sobie tylko popisać...) I dlatego postanowiłem napisać kolejny post. 

Jestem oburzony, że psychoterapeuci nadają etykietki ludziom mówiąc im, że mają zaburzenia osobowości. To by oznaczało, że człowiek jest uszkodzony, że jest gorszym. A nikt nie jest uszkodzony; ludzie są po prostu różni. Ciekawe, na czym będzie polegać ta terapia grupowa, na czym polega leczenie w klinice nerwic, albo w szpitalu. Bo na pewno nie dałbym się okiełznać. Nawet jakby mi cytowali swoje książki z psychologii to i tak potrafiłbym zaprzeczyć.

Mój współlokator jest chamem. Nie ma wrażliwości i wyczucia. Chciałbym się dowiedzieć, jak się zachowuje wśród innych ludzi. Czy też jest taki gruboskórny, łapie innych za słowa. Jakiś czas z nim nie rozmawiałem, potem pomyślałem, że jednak będe, ale znowu mi się odechciało. Czas poszukać innych ludzi. Nie podoba mi się ten akademik. Mieszkam z dala od innych, mieszka tu kilkadziesiąt osób, prawie z nikim się nie spotykam. Trudno nie być w depresji, gdy ma się tak depresyjne życie. Pracuję tam, gdzie nie chcę, by utrzymać się w miejscu, w którym nie chcę być, robię rzeczy, które nie chcę. 

Ale czegoś się nauczyłem z chamstwa mojego współlokatora, będę wiedział jak się zachować w pewnej konkretnej sytuacji. Dziwią mnie te przypadki, w sumie dobrze, że trafiłem na to chamstwo, bo tak mógłbym zranić kogoś ważnego.

Boli mnie szyja i lewa ręka. Dzisiaj w pracy miałem z nimi problem. Mam nadzieję, że to wszystko od stresu, a jestem młody i nie chcę, żeby już mi się psuł tak organizm. Pójdę spać i mi trochę przejdzie.

I zmierzam do sedna - to pisanie ma mi pomóc dojść do siebie, ale na razie tego nie czuję. Czuję się w tym pisaniu, jakby był facetem, która ma ponad 40 i jest sam. Nie wiem, czemu tak się czuję.

Jeśli jestem zdezorientowany, to znak, że jestem wolny.

Dążenie do śmierci.

Zastanawiam się jaki jest u mnie stosunek pędu do śmierci i pędu do życia. Na pewno dla kogoś chęć śmierci może być bulwersująca, takim osobom polecam przeczytać o "apoptozie" - naturalnym procesie zaprogramowanej śmierci komórki w organizmie wielokomórkowym. Z tym że komórka popełnia samobójstwo dla dobra całego organizmu. A dla czyjego dobra człowiek chciałby popełnić samobójstwo?

Jak to jest możliwe, że codziennie mam myśli samobójcze, a jednocześnie moje ciało zajmuje się utrzymywaniem swojego istnienia. Znowu myślę o tym, że moje "życie" będzie takie zawsze, a po chwili wsłuchuję się w bicie serca - jak to możliwe, że umysł zachęca mnie do śmierci, a jednocześnie serce chce żyć?

Do tego nakłada się inne ciekawe zjawisko związane z napięciem mięśni. Nie wiem, czy macie myśli samobójcze czy nie, ale spróbujcie wprowadzić się w głęboki relaks: ja na przykład czasami włączam sobie muzykę do medytacji z YT, kładę się na łóżku, mam zgięte kolana (jak leżałbym plackiem, to bolałaby mnie góra pleców i część ledźwiowa) i wsłuchuję się w dźwięki, oraz w uczucie dotykania łóżka i pozwalam sobie opadać. Wpaść w ramiona Matki Ziemi, czuć się częścią natury ;)

Pewnego razu zrelaksowałem się w takim stopniu, że jak już wstałem po kilkudziesięciu minutach, to nie byłem w stanie wymusić myśli samobójczych! Czyli to jest jakiś specjalny rodzaj myśli, zależny od napięcia mięśniowego. Ale tak po kilku minutach cierpienie zaczęło wracać...

Zamiast tego można się też zapisać na masaż, albo pójść do fizjoterapeuty, na pewno są też inne metody bez wprowadzania substancji do organizmu.

Gdy byłem jednorazowo u pewnego psychoterapeuty, to powiedział mi, że nie dziwi się, że mam myśli samobójcze, skoro jestem tak spięty - jak supeł. Którzy psychoterapeuci czy psychiatrzy w ogóle przejmują się ciałem? Jutro idę do psychiatry, ciekawe co on powie na temat myśli samobójczych i innych problemów - brać "leków" nie zamierzam, chcę się tylko dostać na psychoterapię grupową.

Mam możliwość, by nie myśleć o samobójstwie, a jednak nie zawsze z niej korzystam. Od razu przychodzą myśli, że to strata czasu, że nie zasługuję na odpoczynek, bo już dawno powinienem znaleźć lepszą pracę, mieć dziewczynę etc. Jak tu się odnaleźć?

Ale jest plus pędu do śmierci. Bo łatwiej wtedy podejmuje się ryzyko. I można dzięki temu wiele zyskać. Dla osoby z fobią społeczną ryzykiem może być rozmowa z osobą czekającą na przystanku, dla innej przejście Ekstremalnej Drogi Krzyżowej (katolikiem nie jestem, ale byłem parę razy), dla innej zmiana miejsca zamieszkania, pracy, otoczenia.

Dla mnie ryzykiem, którego podejmuje się mimo woli jest to, że mało co robię z tym ogromnym stresem, z tym spięciem w organiźmie, siedzi we mnie jak bomba z opóźnionym zapłonem. Swoją sytuację powiedzmy, że znam i wiem, jaki stres będę czuł. Ale co jeśli trafię na bardzo stresujące wydarzenie? Raz mi się to zdarzyło w pracy. Byłem w drukarni z 4 osobami w moim wieku i jednym operatorem. Wyglądał na nerwowego, i pytał kto umie pracować przy tym stanowisku i że mamy tego nie ukrywać. Nikt się nie zgłasza, ja nigdy przy tym nie byłem, ale dobra idę. Miałem na taśmę kłaść jakieś książki, z tym że powinno wyglądać to inaczej, bo akurat nie działała maszyna, do której wkładało się tylko książki i ona sama nakładała odpowiednią ilość. A jak kładłem te książki na taśme z wystającymi prętami (nie wiem co to było), to z takim tempem łatwo mogłem sobie zrobić krzywdę.

Ledwo nadążałem, i tak się taśma często zatrzymywała i nagle operator na mnie krzyczy: ma być zrobione 500 sztuk do 18.00 ręcznie (i jakieś tam przekleństwa). Tak się jego wystraszyłem, duży koleś, czerwony na twarzy, stanął jeszcze tak blisko. I od razu myśli: zabi...    Kładłem dalej, a umysł miałem skierowany tylko w jednym kierunku.

I boję się, że trafi mi się taka sytuacja, ale jeszcze gorsza. A żadnych zabezpieczeń w postaci religii, społeczności nie mam. Duży stres, trafi się okazja na śmierć i może się to źle skończyć...


Pozdrawiam osoby wyświetlające tego bloga z USA oraz używających systemów operacyjnych Macintosh, Android, Linux i Windows. ;) Fajnie, że ktoś to czyta, o ile to nie boty.